czwartek, 13 września 2012

Wywiad z Polka, ktora mieszkala we Wloszech

Serdecznie zapraszam do przeczytania wywiadu z pania Kaja, ktora przez jakis czas mieszkala we Wloszech:

Polacy we Wloszech: Dlaczego wyjechala Pani do Wloch?

Kaja Woytynowska: Chyba bylam na takim etapie zycia ze potrzebowalam bardzo radykalnej zmiany powietrza i srodowiska. Padlo na Wlochy, bo znalam juz niezle jezyk... no i dlatego, ze jednak to kolebka opery, a to moja pasja i najwieksza milosc. Wyjechalam tak jak wiele mlodych dziewczyn - jako au-pair. Znalazlam rodzine w internecie. Ogolnie wspolprace wspominam milo i pozytywnie, choc musze przyznac ze sposob wychowywania dzieci we Wloszech nadal mocno sie rozni od mojego - polskiego - punktu widzenia :-) 



Polacy we Wloszech: Jak dlugo mieszkala Pani we Wloszech i w jakich miastach?

Kaja Woytynowska: Mieszkalam 10 miesiecy, 9 w Lukce i miesiac na Sardynii w okolicy Domus de Maria

Panorama Florencji

Polacy we Wloszech: Jak wspomina Pani pobyt we Wloszech?

Kaja Woytynowska: Pierwsze szesc miesiecy glownie zwiedzalam weekendami co bylo w okolicy (i robilam zdjecia na bloga www.le-citta-del-silenzio.blogspot.com) albo dzwonilam do przyjaciol no i chodzilam na lekcje spiewu - szybko znalazlam cudownego nauczyciela Marco, przy ktorym szybko rozwinelam skrzydla. Poza nim - nie Wlochem "kontynentalnym", a Sardem z Cagliari (do dzis jestem zdania ze Sardowie to lepsza odmiana Wlochow ;-) ) oraz dwiema Polkami przez te 6 miesiecy nie mialam zadnych znajomych - prosze sobie wyobrazic, nikogo. I wtedy kochalam Toskanie za jej piekno, ale nie znosilam za to, ze nie potrafie znalezc wspolnego jezyka z jej mieszkancami. Dlatego podjelam decyzje, ze zmieniam kraj, ze jade do ukochanego Budapesztu od kolejnego wrzesnia - tyle, ze potem nic z tego nie wyszlo, ale to inna historia. Po podjeciu tej decyzji wszystko dziwnie sie pozmienialo. Poznalam pianistke, Federice, akompaniatorke w mojej klasie spiewu, z ktora blyskawicznie sie zaprzyjaznilam.
Ktoregos poznokwietniowego wieczora na moja lekcje spiewu wbiegl jakis wariat wygladajacy jak Szpieg z Krainy Deszczowcow i w niecierpiacych sprzeciwu slowach o sile przekonywania plazowego sprzedawcy okularow zaprosil mnie na probe Toski - brakowalo im osob do choru. Tosce znalam na wyrywki, ale nigdy nawet nie spojrzalam na partie choru. Poszlam na te probe. Byl poniedzialek, 21.00 - a we wtorek o 20.30 byl spektakl. Wyladowalam w pierwszej linii choru i... zostalam. Od tej pory wszystko sie zmienilo.



Polacy we Wloszech: Wspaniala historia! Jak z filmu! Prosze nam powiedziec, czego najbardziej Pani brakuje z pobytu w tym kraju?

Kaja Woytynowska: Slonca!!!! Oczywiscie ciepla, piekna, spokoju - tego, ze po Lukce mozna bylo spacerowac spokojnie w srodku nocy nie ogladajac sie za siebie. 


Troche na pewno kuchni. Florencji, Lukki, Montecatini Alto... wszystkich moich ukochanych "citta del silenzio" No i przede wszystkim moich wloskich przyjaciol! 


Polacy we Wloszech: Czy bylo cos, co razilo Pania we Wloszech?

Kaja Woytynowska: Oj bylo... przede wszystkim papierosy nawet na placach zabaw dla dzieci. Brak chodnikow :-) ale potem sie przyzwyczailam i teraz musze uwazac jak chodze po Warszawie i gdzie przechodze przez jezdnie! Troche te roznice w wychowaniu dzieci ktore chwilami ciezko bylo mi zrozumiec. Nawet nie tyle w rodzinie dla ktorej pracowalam, ale ogolnie to, co widzialam dookola. Troche ten wloski nielad i brak organizacji, ale to juz w mojej festiwalowej przygodzie. I - usmieje sie Pani - irytowaly mnie te pogaduchy przy barze, zawieranie znajomosci na przystanku autobusowym itp... teraz juz bez tego nie potrafie, nawet w Polsce gdzie niekoniecznie tak sie zyje. Podobnie zwroty "pan, pani" - we Wloszech raczej juz rzadkie, mnie to denerwowalo - a teraz sama lapie sie na zwracaniu per "ty" do obcych ludzi w miescie... Polakowi ciezko to zrozumiec, ale tam to nie jest objaw braku szacunku!

Polacy we Wloszech: Prosze opowiedziec o pracy przy festiwalach

Kaja Woytynowska: Moglabym godzinami! Od Toski po Cavallerie Rusticane, poltora miesiaca - tylko i az - cudownego szalenstwa. Grupa mlodych ludzi, ktorymi kieruje "szpieg z krainy deszczowcow" czyli Mattia Campetti, organizuje festiwal muzyczny, ktorego inspiracja bylo przepiekne barokowe Oratorio degli Angeli Custodi, przez wiele lat zamkniete dla publicznosci. Mattia pokochal to miejsce i po ponad pol wieku otworzyl je na nowo - seria spotkan z muzyka operowa i kameralna, od koncertu fortepianowego po spektakle operowe - dzialo i jeszcze do pazdziernika dziac sie tam bedzie wszystko i jeszcze wiecej. Jaka byla moja w tym rola? 
 Cavalleria rusticana.Na zdjeciu: Kaja Woytynowska, Letizia Cappellini, Chiara di Vito, Michelle Buscemi, Mattia Campetti

Pokochalam szczerze miejsce i ludzi, ktorzy chcieli mnie widziec wsrod nich. Pokochalam atmosfere szalenstwa (i czasem, bezskutecznie, probowalam ja systematyzowac ;-) ) poczatkowo pomagalam Chiarze w kasie biletowej, biegalam z ulotkami po miescie... potem zaczelam robic coraz wiecej i wiecej, projektowac plakaty, czasem - jak w Tosce - spiewac w chorkach, zaprojektowalam strone internetowa i wciaz ja aktualizuje, podrzucalam pomysly, kroilam salsiccie na "aperitivy" i ustawialam swiatla, przygotowywalam nuty i pomagalam naszym gosciom... a kwintesencja byla Cavalleria Rusticana. Proba (pierwsza i oczywiscie jedyna, dzien przed spektaklem). Troje protagonistow debiutujacych w swoich rolach. Santuzza (Nora Sourouzian) byla chodzacym spektaklem, tenor bardzo dobry, baryton (rowniez bardzo dobry).... przyjechal w dniu spektaklu. Reszta oczywiscie w totalny rozgardiaszu. Mattia probowal rezyserowac calosc, ale ze wzgledu na tysiac innych rownolegle zalatwianych spraw szlo to roznie. Wtedy ja, prawie najmlodsza z towarzystwa, wzielam nuty w dlon i zarzadzilam zmiane rezysera :-) To pokazuje jak sie zmienilam. Zmienily mnie Wlochy, ci cudowni ludzie, miasto Pucciniego... z troche niesmialej dziewczyny stalam sie kobieta dla ktorej pol dnia bezczynnosci to choroba. Przez cala probe powtarzalam sobie "Kaja, oni zaraz cie wywala za drzwi albo bedzie super"... nikt mnie nie wyrzucil. Cavalleria byla wielkim sukcesem nas wszystkich. 


Na zdjeciu: Kaja Woytynowska, jej akompaniatorka Federica Bianchi oraz nauczyciel spiewu Marco Mustaro

Polacy we Wloszech: Na najblizszym festiwalu w Lucce bedzie rowniez akcent polski. Czy moze pani o nim opowiedziec.

Kaja Woytynowska: To wszystko to tak naprawde jeden festiwal, trwajacy od maja do poczatku pazdziernika. W najblizsza srode, tj. 19.09.2012 zapraszamy (caly czas mowie "my"... choc niestety jestem juz daleko) na I Koncert Fortepianowy Chopina w wykonaniu Aldo Dotto (fortepian), Mauro Fabbri (dyrygent) i orkiestra smyczkowa "Catalani". Wyjatkowe dzielo w wyjatkowym Oratorio degli Angeli Custodi! Choc polski akcent byl juz, i nie mowie tu o mnie :-) Spiewala dla nas mezzosopranistka Joanna Dobrakowska, ktora przyjeta zostala ogromnie cieplo - to przepiekny glos i cudowna osoba, nie moglo byc inaczej. Zapomnialabym - w Cavallerii partie Lucii spiewala rowniez Polka, Marzena. Dala sobie swietnie rade!!!

Polacy we Wloszech: Czy mysli Pani o powrocie do Wloch?

Kaja Woytynowska: Mysle... Mysle, choc juz nie jako au-pair (chyba jestem na to "za stara" :-) ) Wroce do Toskanii albo wyjade do Budapesztu... dlugo nie wysiedze w Polsce, to jest pewne! Gdy tylko znajde rozsadna prace, wsiadam w samolot i tyle po mnie! :-) Zawsze zal zostawiac przyjaciol, ale jak to powiedziala mi Nora Sourouzian, nasza Santuzza, gdy zegnalysmy sie przed jej powrotem do Zurychu, im wiecej jezdzisz tym wiecej miejsc mozesz nazwac domem, bo wszedzie ktos na ciebie czeka z otwartymi ramionami. I taka jest prawda! Dopoki nie mam swojego miejsca na swiecie jedynym warunkiem jest nauczyciel spiewu bez niespodzianek - szkoda na nie czasu - i moge jechac wszedzie! 



Polacy we Wloszech: Dziekuje za wywiad.

Kaja Woytynowska: To ja dziekuje i przepraszam za gadulstwo :-)


Wywiad przeprowadzila Aleksandra Seghi.
Wszystkie zdjecia pochodza z archiwum Pani Kaji Woytynowskiej.

sobota, 8 września 2012

Mix tradycji

Zapewnie i Wam zdazylo sie mieszanie przepisow z dwoch roznych krajow.
Dzisiaj proponuje ciasto ze sliwkami - mysle, ze to w ramach tesknoty za polskimi wypiekami.
Przepis na ciasto zaczerpniety z wloskiej (florenckiej) tradycji na Schiacciata con l'uva. Oto on:

Skladniki:
500 gram maki
pol szklanki wody
30 gram drozdzy
3 lyzki oliwy z oliwek
sol


Przygotowanie:
Do cieplej,przegotowaniej wody dodajemy dwie lyzki maki, rozpuszczamy drozdze. Odstawiamy do wyrosnienia. Nastepnie wlewamy je do maki. Dodajemy 3 lyzki oliwy, szczypte soli.
Zagniatamy ciasto i odstawiamy na 2 godzinki (przykryte sciereczk) do wyrosniecia.
Prostokatna blache posypujemy maka i kladziemy na niej rozwalkowane ciasto.
Na wierzchu ukladamy polowki sliwek.
Ciasto pieczemy 20 minut w temperaturze 180 stopni.
Smacznego!